środa, 23 maja 2012

Rozdział X.

Gdy Harry zanosił mnie na górę... Zasnęłam w jego objęciach... Miałam bardzo dziwny sen... Znowu... Śniły mi się koty... Różne koty... Rude, czarne, białe, szare... Więc te koty stały pod moim balkonem, na którym byłam i miauczały na mnie. Miauczały i miauczały... Popatrzyłam na nie... A po chwili z moich pleców wyrosły skrzydła... Znowu miałam skrzydła. Chwilę potem latałam już w powietrzu. Nagle zerwał się mocny wiatr... A mi zniknęły skrzydła. Ponownie spadałam... I gdy byłam już dwa metry nad ziemią... Otworzyłam oczy i się obudziłam. Poczułam silną i ciepłą rękę ułożoną na mojej tali. Poczułam zapach jego perfum... Harold... Pomalutku wstałam, nie chcąc go obudzić.  Udało mi się! Popatrzyłam na drugie łóżko, gdzie spodziewałam się ujrzeć moją siostrę... Zamiast niej na łóżku spadł Jonathan i cichutko pochrapywał. Uśmiechnęłam się pod nosem. Czyli... Moja siostra śpi albo na dole... Albo u Liama... Uśmiechnęłam się znacząco. Może nareszcie zaczęli działać... Cóż i tak się tego dowiem prędzej czy później, na razie nie będę im przeszkadzać... Nie chciało mi się spać... Cóż to nie w moim stylu... Oh, trudno. Wzięłam jakieś spodnie, bluzę i bluzkę, po czym weszłam cicho do łazienki i wzięłam prysznic.Gdy już wykonałam... Można powiedzieć poranną toaletę. (Zaczynało się robić coraz jaśniej.) Skierowałam się na balkon. Wzięłam głęboki oddech. Nareszcie świeże powietrze... - pomyślałam i westchnęłam. Wszyscy teraz się mną opiekują i jednocześnie robiąc to strasznie mnie denerwują. Żyję przecież. Nie jestem chora ani nic. Cały czas ktoś przy mnie jest... Nie mam nawet odrobiny prywatności. Westchnęłam po raz drugi. Nie to że jestem jakimś typem samotniczki czy coś, albo nie lubię ich towarzystwa... Ale lubię przebywać od czasu do czasu sama. Dość. Mam tego dość. - pomyślałam. Obróciłam się i spojrzałam na dach tego domu. Mam pomysł! Spojrzałam jeszcze raz na dach, następnie podeszłam do biurka w naszym pokoju, znalazłam w szufladzie pióro i jakąś kartkę. Napisałam na niej:

                                                Drodzy domownicy!

Jestem... Można powiedzieć w domu. Nie poczekałam aż wstaliście, bo zapewne ktoś poszedłby ze mną... Chodzi właśnie o to że... Lubię czasami pobyć sama... I właśnie teraz mam taką ochotę... Przepraszam że jestem taką egoistką, ale naprawdę tego potrzebuję. Błagam nie szukajcie mnie ani nie martwcie się o mnie. Nie jestem słaba. Dobrze się czuję, dam sobie radę. Pamiętajcie nie wychodzę daleko, właściwie w ogóle nie wychodzę. Do zobaczenia za niedługo!
                                                                                                        Wasza nieznośna Rose.

Położyłam kartkę i wyszłam na balkon. Z łatwością wspięłam się na dach, usiadłam i zamknęłam oczy czując jak zimne powietrze pieści moją twarz i rozwiewa włosy... Ah... Już kocham ten dach... A skoro już mowa o kochaniu... I moje myśli natychmiastowo popłynęły w stronę Harry'ego. Zarumieniałam się od razu. Pomyślałam o tym jak pocałował mnie przy wszystkich, kiedy graliśmy w butelkę... WOW... Myślałam tak o nim i myślałam... Kiedy dostrzegłam że jest już dość późno... Będzie tak około południa. Schodziłam ostrożnie na dół i już prawie zeszłam, kiedy od tyłu złapały mnie mocno gorące ręce... Wszędzie rozpoznam te ręce... Przełknęłam głośno ślinę. Hazza mocno przytulił mnie do siebie.
- Ej wszyscy! Znalazłem ją! - krzyknął po chwili w stronę drzwi balkonowych. Jęknęłam cicho. O nie! Już po mnie! - pomyślałam. Harry spojrzał na mnie. W jego oczach widać było ulgę jak i zdenerwowanie.. Ops... Chwilę potem wszyscy zjawili się na balkonie. Odsunęłam się od Loczka.
- Co ty sobie wyobrażałaś?!
- Gdzieś ty była?!
- Nic ci nie jest?!
- Dlaczego zniknęłaś?!
Zaczęli przekrzykiwać się jedno przez drugie.
- STOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOP! - uciszył ich Harry...
- Najważniejsze że nic jej się nie stało! - dodał. Reszta pokiwała głowami. Nagle na balkon wbiegł mały i rzucił się na mnie. Zaczął mnie ściskać. Chciałam wziąć go na ręce, ale zrobił to Lou. Harry posłał wszystkim znaczące spojrzenie, po czym wyszli. Bez słowa delikatnie przerzucił mnie sobie przez ramię i ruszył w stronę swojego pokoju. Tam szczerze pogadaliśmy. Zrozumiał mnie, sam powiedział że tez tak ma czasami. Obiecałam że nie będę już takiego czegoś robić. Że będę ich zawiadamiać i brać komórkę. Tak, komórkę. Kiedy byliśmy na zakupach i wspominałam o dodatkach to była tam też komórka. Dotykowa... To była jakaś firma LG... Pierwszy raz o niej słyszę... No, ale cóż... Wracając do mnie i Harry'ego... Jeszcze chwilkę pogadaliśmy i oznajmił mi że pójdzie mi zrobić kanapki. Kiedy wrócił posłusznie zjadłam i wypiłam jakąś herbatą, która również znajdywała się na tacce. Potem zeszliśmy na dół. Kłóciliśmy się oczywiście czy mnie zaniesie czy sama zejdę. Ale wygrałam, więc zeszłam o własnych siłach. Przeprosiłam jeszcze resztę, pogadaliśmy i powygłupialiśmy się. Jace cały czas siedział do mnie przytulony.
- Tato... - zaczął Jonathan tulący się do mnie, patrzył na Harry'ego.
- Tak? - spytał, uśmiechając się Loczkowaty.
- Poszlibyśmy z mamą na lody, jutro? - spojrzałam na nich zdziwiona ich konwersacją. Ja jestem mamą a on tatą... WOW...
- Jeśli mama się zgodzi... - powiedział Hazza i popatrzył na mnie pytająco z uśmiechem. Ja kiwnęłam tylko głową. A Jace rzucił mi się na szyję zadowolony i podziękował. Spojrzałam na resztę która nam się przyglądała... Zrobili długie "Uuuuuuuuuuuu". I uśmiechali się szeroko. To nie więzły krwi tworzą rodzinę, lecz uczucia pomiędzy nimi...

                                                                 Rose

5 komentarzy:

  1. Cudny! Cieszę sie, że rozdziały pojawiają sie tak cześto, bo wręcz uwielbiam je czytac ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny blog. < 3

    Zapraszam również na mojego niallerx3.blogspot.com . : )

    OdpowiedzUsuń
  3. ostatnie zdanie było takie piękne! takie prawdziwe... :'( :)

    OdpowiedzUsuń